Rocznicowe refleksje
- Napisała Katarzyna Marcinkowska
- wielkość czcionki Zmniejsz czcionkę Powiększ czcionkę
- Wydrukuj Email
- Skomentuj jako pierwszy!
Dokładnie rok temu zrobiliśmy mu pierwsze zdjęcie. Precyzyjnie mówiąc, nie my je zrobiliśmy. Nasz aparat nie miałby szans na takie ujęcie. Iruś był maleńki, a na zdjęciu nawet niewidoczny (zwłaszcza dla takich medycznych laików jak my).
Niecałe dwa miesiące później został uwieczniony w swoim pierwszym filmiku, na którym prezentuje najróżniejsze kopnięcia, chwali się swoim serduszkiem wybijającym rytmiczne pam-pam, pokazuje swój kręgosłup, a nawet uśmiech. Tak, mamy i takie zdjęcie, na którym się uśmiecha. Jednak mój najulubieńszy kadr pochodzi z kolejnego nagrania, na którym Iruś macha nam rączką, ukazując swoje pięć paluszków. A oprócz tego ujawnia, że jest chłopcem.
Dziś waży ponad 8 kg i już niebawem nie wciśnie się w rozmiar 68. Choć jego mała dłoń topi się w mojej (nie tak znowu przecież ogromnej), to od tamtego momentu, dokładnie od 25.04.2013 urosła ileś-tam-krotnie. Pięćdziesięciokrotnie? Stokrotnie? Dwustukrotnie? Zgaduję jak w programie z lat dziecięcych „Szalone liczby”, ale mogę się oczywiście bardzo mylić, bo nigdy nie wiedziałam jak oni to przeliczają.
Tyle się w nim zmieniło, tyle w nim dojrzało. Ale nie zmieniła się przy tym jego nie-samodzielność. Owszem, teraz może żyć poza moim ciałem, ale jest całkowicie zależny od innego człowieka, od jego ciepła, od miłości. Wystarczyłaby chwila nieuwagi lub drobne potknięcie, by wyślizgnął się z rąk, wystarczyłoby pewnie kilka dni zostawienia go samemu sobie, by zginął z głodu, zimna i tęsknoty. Jest bezbronny tak jak był rok temu. Jedyną jego „bronią” dziś jest ten przecudny wygląd, jego u-śmiech, jego rozbrajająca niewinność i nieporadność oraz to nieziemskie piękno, które po prostu nie pozwala przejść obok obojętnie. Zwłaszcza tym, którzy w tym pięknie odnajdują siebie. (Głosy są wciąż podzielone, ale tymczasowo wygrywa tata jako właściwszy pierwowzór.) Zachwyca mnie też zachwyt małych dzieci nad mniejszymi dziećmi. To takie czyste i prawdziwe spojrzenie tych, którzy jeszcze nie zrozumieli, że byli niemowlętami o podobnej sile rażenia pięknem.
Innym atutem takiego malucha jest prawo, które nakazuje rodzicom opiekę nad dzieckiem i respektowanie jego potrzeb. Zaniedbanie lub targniecie się na życie takiego Maleństwa jest przestępstwem. Nikt nie ma co do tego wątpliwości, nawet mainstreamowe media co i raz podrzucające nam historie z cyklu niewiarygodnych i karygodnych. Zaniedbanie lub targnięcie się na jego życie rok temu w wielu krajach (zdajecie sobie sprawę w jak bardzo wielu?) byłoby nazwane moim wolnym wyborem, zabiegiem, przywróceniem miesiączki czy coś w ten deseń. A ja wiem, że On wtedy też się uśmiechał i był calutki gotowy, by rosnąć i rozwijać się. Był mały, ale cały. Był jak misternie zaplanowane arcydzieło, które rozpoczęło proces objawiania się. Proces, który się nie skończył. Jeszcze nie jeden raz padnę na kolana z tego zachwytu.
Kiedy pod moim sercem zamieszkał Iruś, moja wzruszona mama znalazła gdzieś na dnie szuflady swoją kartę ciąży jeszcze z czasów PRL. W pierwszym odruchu miałam problem, by załapać, które dziecko wtedy kołysała w swoim brzuszku. Rok już po narodzinach mojej siostry, ale rok przed moimi narodzinami. Ale przecież to kalendarzowy rok. Tak, to karta ciąży z danymi z tego czasu, kiedy ja ważyłam kilka, kilkanaście, następnie kilkadziesiąt gramów, a później aż do… bodaj 3,5 kg. Ja byłam przed moimi narodzinami! W roku przed rokiem moich narodzin przypadających na lipiec. Żadne wielkie odkrycie, czysta matematyka i biologia. Ale jakże mnie to poruszyło. Też byłam taką kropeczką, której niedostrzeżenie było prawidłowym ujrzeniem.
Ja mam więc pamiątkową kartę ciąży, nie mam tak pięknych filmików i zdjęć jak dzieci dziś. Byłam wtedy niezgłębioną tajemnicą dla moich rodziców, a teraz i dla samej siebie. Ale jestem pewna, że też się uśmiechałam i tańczyłam. Oczywiście w rytm serca mojej mamy.
* * *
PS A że wpis rocznicowy - dziś właśnie mija rok od rozpoczęcia warszawskiej inicjatywy mszy dla kobiet! Odbyło się ich już 10! :-)
- Oceń ten artykuł
- Dział: Mój Blog

Katarzyna Marcinkowska
- z wykształcenia filozof (MISH UJ). Szczęśliwa żona Mariusza, mama Irusia i Stefanka. Zafascynowana teologią ciała, filozofią dialogu, nowym feminizmem oraz macierzyństwem w jego wszystkich wymiarach. Szuka wciąż nowych możliwości łączenia teorii z praktyką. Autorka Kalendarza Kobiety 2014, 2015 i 2016 oraz projektu Między Niewiastami. Prowadzi warsztaty, konferencje i spotkania dla kobiet. Wraz z mężem prowadzi konferencje i warsztaty na temat miłości oraz różnic płciowych oraz kurs przedmałżeński „Przepis na Miłość!”. Wierzy w miłość na całe życie, w piękno i prawdę, w „geniusz kobiety” oraz w to, że „dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych”.